O mnie

Moje zdjęcie
Warszawa, Mazowsze, Poland
Po prostu jestem.

środa, 31 października 2012

GTWB LX Mania szybkości - Kask.

Opisana poniżej historia to mój wymysł. Jednak ostatnie zdania, być może pokrywają się z tym, co wydarzyło się naprawdę. Ponieważ inspiracją do napisania tego tekstu było prawdziwe wydarzenie, w tekście nie umieszczam żadnych imion. Bohaterami są X i Y.

Kask.
Tego dnia X obudził się dopiero ok. godziny czternastej. Od wczorajszego, sobotniego wieczora do piątej rano, jak sam mawiał, „terroryzował” na motocyklu z kumplami warszawskie ulice. Nie miał na ten dzień żadnych planów. Przez okno zaglądało czerwcowe Słońce. Dzień zapowiadał się pogodny. Kiedy szykował sobie w kuchni coś do zjedzenia, zadzwonił telefon. Ucieszył się, Dzwoniła niedawno poznana Y.
Nie wiedział jak dalej rozwinie się ta znajomość, jednak wszystko wskazywało na to, że przypadli sobie do gustu. Była ładna, inteligentna, wesoła. Jedyne co mógł jej zarzucić – nie podzielała jego pasji szybkiej jazdy na motocyklu. Umówili się o godzinie siedemnastej na Placu Zamkowym, obok Kolumny Zygmunta.
Po skończonej rozmowie przeszedł z kanapkami do swojego pokoju. Włączył telewizor. Na kanale Discovery trafił na program American Chopper. Pomimo, że prezentowane motocykle były z „innej bajki” niż jego ścigacz, lubił ten program.
Przed godziną szesnastą włączył laptopa. Sprawdził pocztę, poczytał wiadomości na portalach informacyjnych. Wyłączył komputer i zaczął szykować się na umówione spotkanie. Założył strój do jazdy na motocyklu, do ręki wziął kask.
Kilka minut przed godziną siedemnastą zaparkował swój ścigacz na skwerku przy ul. Senatorskiej pomiędzy ulicami Miodową i Podwale. Chwilę później był już obok Kolumny Zygmunta. Y jeszcze nie było. Czekając na nią obserwował turystów na Placu Zamkowym, dorożki, dzieci karmiące gołębie.
Kilka minut później przyszła Y. Najpierw poszli do winiarni U Fukiera na Rynku Starego Miasta. Spędzili tam prawie dwie godziny. Rozmawiało im się bardzo dobrze. Z każdą chwilą czuł coraz bardziej, że Y jest dziewczyną jakiej szukał. Mógł rozmawiać z nią o wszystkim. Zdawało mu się, że znają się „od zawsze”. Pomimo, że było to ich drugie spotkanie bez znajomych, ani na chwilę nie zapadło niezręczne milczenie. Po wyjściu z winiarni, poszli na długi spacer uliczkami Starego i Nowego Miasta. Zaglądali w bramy budynków, wchodzili na małe, schowane podwórka. Zauważył, że ich znajomość zaczyna przybierać coraz bardziej zażyły charakter.
Nawet nie zauważył, jak szybko minęły kolejne godziny. Zaczęło się zmierzchać. Uliczki powoli pustoszały. Kiedy znaleźli się w małym zaułku ul. Kanoniej obok dzwonu, postanowił pocałować Y. Nie zabroniła mu tego. Potem jeszcze jakiś czas spędzili nad tunelem Trasy W-Z. Przyglądali się z góry przejeżdżającym tramwajom, autobusom, samochodom. X opowiedział Y o planach na nadchodzące lato. Chciał wyruszyć z kumplami na motocyklach w Polskę. Poprzednie lato spędził na zachodzie kraju, tym razem chciał objechać głównie Mazury i Bieszczady. Zapytał Y czy nie pojechałaby z nim. Nie wiedziała dokładnie, czy będzie dysponowała czasem w odpowiednim terminie, jednak nie wykluczyła takiej możliwości.
Kiedy powiedziała, że musi już wracać do domu uświadomił sobie, że nie wziął ze sobą drugiego kasku i nie może jej odwieźć do domu. Powiedziała mu, żeby się tym nie przejmował. Z Krakowskiego Przedmieścia kursował autobus prawie pod jej dom. Aby być z nią jak najdłużej, zaproponował żeby nie wsiadała na najbliższym przystanku. Zgodziła się. Spacerowym krokiem doszli do przystanku przy Uniwersytecie.
Umówili się na następny dzień. Kiedy wsiadła do autobusu, stał na przystanku i machał jej ręką, dopóki autobus nie skrył się za Pałacem Staszica.
Czuł się taki szczęśliwy. W pracy układało mu się dobrze, miał dużo fajnych znajomych, poznał cudowną dziewczynę, najbliższe wakacje zapowiadały się fantastycznie. Biegiem skierował się w stronę Placu Zamkowego. Aby jak najszybciej dotrzeć do zaparkowanego motocykla wbiegł w ulicę Kozią i kilka minut później dosiadał swoją maszynę.
Zanim ruszył, postanowił wyciągnąć z domu któregoś z kumpli na „nocne terroryzowanie warszawskich ulic”. Niestety, nikt akurat nie był dostępny. Dwóch kumpli jeszcze nie wróciło z weekendowego wypadu, jednemu niedawno urodziło się dziecko i musiał pomagać żonie, kolejny był niedysponowany po wczorajszych imieninach. Czuł, że nie może teraz wrócić do domu. Do pełni szczęścia brakowało my wiatru uderzającego w kask, przemykających białych linii na jezdni i poczucia potęgi jego maszyny.
Ruszył ulicą Senatorską w stronę Placu Teatralnego, skręcił w prawo w Nowy Przejazd i po chwili był na al. Solidarności. Był późny niedzielny wieczór, właściwie już noc. Samochodów było niewiele, żadnego tramwaju. Tu mógł wycisnąć ze swojej maszyny wszystko. Potężny ryk silnika potęgował się w tunelu trasy W-Z. Kilkanaście sekund później już był po drugiej stronie Wisły. Przy Placu Wileńskim musiał zatrzymać się na czerwonym świetle. Dalszy odcinek al. Solidarności w stronę Radzymińskiej niemalże zapraszał go do „dania po garach”. Czerwone, żółte, zielone – start, ten urzekający pęd, wszystko po bokach staje się rozmazane, tylko na wprost widać światła skrzyżowania z ulicą Szwedzką. Przy Szwedzkiej zawrócił. I znowu ten piękny, szeroki, prosty odcinek. Przy Placu Wileńskim zawahał się – na most czy w Targową. Nie, jeszcze mała rundka. Postanowił pojechać ulicami Targową, Zamoyskiego, Grochowską, na Rondzie Wiatraczna wjechać w Waszyngtona. To takie długie, szerokie, proste odcinki. Mijając na ulicy Zamoyskiego zakłady Wedla, zauważył w oddali autobus i jakiś samochód. Znowu te wspaniałe SEKUNDY pędu. Rogatki, kościół, wysunięte w ul. Grochowską przedwojenne budynki, nowe osiedle, budynek Higieny...
Autobus był coraz bliżej na środkowym pasie ruchu, lewym pasem wyprzedzał go samochód. X postanowił wyprzedzić autobus prawym pasem. Przy takim przyspieszeniu i mocy swojej maszyny, był pewny, że zdąży. Widział, że autobus nie „wrzuca” prawego kierunkowskazu.
Zapomniał, że przed przejściem dla pieszych przy ulicy Gocławskiej pasy ruchu zmieniają swój układ. Środkowy pas na którym znajdował się autobus „schodzi” na prawo, prawy pas, na którym znajdował się X, kończy się i pojawia się pas do skrętu w lewo w ul. Gocławską. Pochylił się niżej nad kierownicą, dodał gazu. Już tylko metry i wtedy...
Ku jego przerażeniu autobus zaczął zajeżdżać mu drogę!
Szybkie myśli – Dlaczego nie dał kierunku! Nic to i tak zdą.............
Szarpnął kierownicę w prawo, przednie koło uderzyło w krawężnik, motocykl przekoziołkował i ślizgiem po jezdni wpadł pod autobus. X wystrzelił do góry po czym z impetem uderzył o płyty chodnikowe.

Jeszcze przez chwilę, gdzieś z oddali słyszał głosy ludzi z autobusu, biegnących w jego stronę, widział coraz bardziej zamglone światła latarni...
....................................................................................

W ostatni weekend czerwca 2009 roku na ul. Grochowskiej w opisanym przeze mnie miejscu, rzeczywiście wydarzył się śmiertelny wypadek z udziałem motocyklisty. Jak już zaznaczyłem wcześniej, powyższy opis to moja fantazja. Wiem tylko, że w zdarzeniu naprawdę brał udział autobus oraz, że kierujący motocyklem młody mężczyzna jechał bardzo szybko.
Następnego dnia na miejscu wypadku pojawił się kask na latarni, znicze, kwiaty.
Trzy poniższe zdjęcia zrobiłem miesiąc po wypadku.
Warszawa, Praga Południe, Kamionek, ul. Grochowska - 2009.07.24
Następne dwa zdjęcia zrobiłem kilka dni po pierwszej rocznicy wypadku.
2010.07.02
Za każdym razem kiedy przechodziłem lub przejeżdżałem obok kasku na latarni, moje myśli kierowały się ku młodemu człowiekowi, który miał przed sobą jeszcze tyle spraw do załatwienia, miejsc do zwiedzenia, czasem dobrych, czasem złych chwil do przeżycia. Miał po prostu życie przed sobą. Jedna zła decyzja sprawiła, że od tej jednej chwili już go nie ma. Nie ma też już kasku na latarni.
Aktualne zdjęcia.
2012.10.31
Wszystkie zdjęcia robiłem w kierunku ul. Zamoyskiego. Widoczny odcinek ul. Grochowskiej to ostatnie metry życia młodego człowieka. Dalej nie pojechał.


Kiedy widzę takie miejsca, szkoda mi tych ludzi, którzy przez własną lekkomyślność odchodzą przedwcześnie, zostawiając po sobie tęsknotę i ból swoich najbliższych. Jest jednak w moim współczuciu jedno "ale".
Czytam na forach, w komentarzach pod wiadomościami o wypadkach argumenty, którymi bronią się przed krytyką pasjonaci szybkiej jazdy. Często piszą, że ktoś kto nie poczuł tej wspaniałej szybkości, nigdy ich nie zrozumie. Jest to jakiś argument. Jednak pojawia się jeszcze jeden, z którym absolutnie nie mogę się zgodzić.
"To moje życie, i niech nikt mi się nie wtrąca, co chcę z nim zrobić."
To prawda. Jeżeli ktoś chce ryzykować - proszę bardzo, nie mam nic przeciwko temu, ale niech nie stwarza zagrożenia dla innych.
W swojej opowieści, nie bez powodu skierowałem "X" w al. Solidarności. Byłem tam kiedyś świadkiem dramatycznego zdarzenia, na szczęście ze szczęśliwym zakończeniem.
Szedłem al. Solidarności od ul. Szwedzkiej w kierunku Placu Wileńskiego. Kilkanaście metrów przede mną szedł młody mężczyzna z małą dziewczynką (najprawdopodobniej ojciec z córką). Kiedy dochodziłem do ul. Rzeszotarskiej, usłyszałem za sobą charakterystyczny ryk (inaczej tego nie da się nazwać) motocyklowego silnika. Mężczyzna z dziewczynką dochodzili już do przystanku autobusowego za ul. Rzeszotarskiej. Motocykl pędził z dużą szybkością. To co stało się chwilę później trwało sekundy. Z nasypu, który znajdował się wzdłuż ul. Rzeszotarskiej obok dawnych zabudowań parowozowni Dworca Petersburskiego, zbiegł na chodnik al. Solidarności pies (było to stałe miejsce spacerów właścicieli psów). Nie wybiegł na jezdnię, jednak motocyklista musiał go zauważyć. Odbił ze środkowego pasa w lewo, potem w prawo. Widać było, że z trudem panuje nad maszyną (gwałtowne kołysanie motocykla). Po gwałtownej kontrze w prawo z ogromną szybkością, zmagając się z motocyklem, jechał wprost na mężczyznę z dziewczynką. Przed samym krawężnikiem udało mu się opanować maszynę na tyle, że utrzymał się na jezdni. Jeszcze kilka "bujnięć" motoru i pomknął dalej. Przyznam się, że cały "zdrętwiałem".
Nie wiem, czy mój opis jest na tyle sugestywny aby oddać całą grozę tej sytuacji. Ja chwilę musiałem postać, zanim byłem zdolny ruszyć dalej.