O mnie

Moje zdjęcie
Warszawa, Mazowsze, Poland
Po prostu jestem.

środa, 20 czerwca 2012

GTWB LVI Warszawa z dzieciństwa - Najsłodsze wspomnienie.

Warszawa, Praga Południe, Grochów, Rondo Wiatraczna

Moja Warszawa z dzieciństwa to głównie Grochów. Głównie ale nie tylko. Miałem to szczęście, że mój ojciec kochał to miasto i starał się przekazać mi to uczucie. Prawie w każdą niedzielę (wtedy jeszcze nikomu nie śniło się o wolnych sobotach) wyruszaliśmy w miasto. Opcje były dwie - komunikacją miejską lub na piechotę. Wyprawy komunikacją traktowaliśmy niemalże jak grę w ruletkę – gdzie trafimy. Szliśmy na dowolny przystanek tramwajowy lub autobusowy i wsiadaliśmy w pierwsze co przyjechało. Jechaliśmy do końca trasy i (jeżeli czas na to pozwalał) wsiadaliśmy w następny tramwaj lub autobus aby też dojechać nim do końca. W ten sposób objeździliśmy niemal wszystkie linie tramwajowe, autobusowe oraz (chlip, chlip) trolejbusowe. Były też wyprawy zaplanowane: zabytki, muzea, parki, pomniki, nowe budowy, dworce kolejowe, lotniska itp. Wyprawy piesze to głównie lotnisko Gocław. Było to nasze ulubione miejsce (dlatego do dziś nie lubię osiedla Gocław). Często spacerowaliśmy po Parku Skaryszewskim, zapuszczaliśmy się w przemysłową część Pragi Południe (ulice: Chrzanowskiego, Mińska, Żupnicza, północny kraniec Siennickiej, Podskarbińskiej), w drodze do rezerwatu Olszynka Grochowska (w miejscu obecnego osiedla na ul. Dudziarskiej znajdowało się kopcowisko ziemniaków) wchodziliśmy na teren lokomotywowni Olszynka Grochowska (stare, dobre czasy), spacerowaliśmy uliczkami Saskiej Kępy, penetrowaliśmy Witolin. Czasami potrafiliśmy spędzić prawie całą niedzielę na terenie ogródków działkowych. Ponieważ nie było jeszcze Trasy Łazienkowskiej tereny działkowe sięgały od al. Waszyngtona niemalże do Wału Miedzeszyńskiego (przecięte tylko Kanałem Wystawowym). Czasami wybieraliśmy sobie do takiego łazikowania jakiś rejon lewobrzeżnej Warszawy. Moje ulubione miejsce na lewym brzegu (dosłownie na brzegu) to nieistniejąca już bocznica kolejowa (tor dostawczy do Elektrowni Powiśle) przy Syrenie. Właśnie tam po raz pierwszy i ostatni miałem okazję zobaczyć w akcji parowóz bezogniowy (parowozy takie nazywano też "pasożytami"). Wszystkie nasze niedziele miały jednak jeden wspólny element. Przed „wypadem” w miasto najpierw rano szliśmy do kościoła. Nasza parafia mieściła się wtedy w Domu Słowa Bożego przy ul. Grochowskiej. Wracając z kościoła mijaliśmy niepozorny pawilon przy Rondzie Wiatraczna (pawilon należy do ul. Grochowskiej). Niepozorny, jednak dla nas bardzo ważny. Pomimo zachodzących na Grochowie zmian ten budynek przetrwał, natomiast na jego tyłach wyrosły nowe obiekty.
Widok od strony Ronda Wiatraczna - 2012.06.19


Budynek sam w sobie nie jest niczym ciekawym. Parterowy, podłużny klocek. Od czasów mojego dzieciństwa wiele razy zmieniał się asortyment oferowanych w nim usług i towarów. Jednak przetrwało w nim coś, co nie uległo zmianie. Powoli zbliżam się do tego czegoś.


Widok wzdłuż ul. Grochowskiej w kierunku wschodnim - 2012.06.16


Rurki z bitą śmietaną (mówiło się też rurki z kremem) - to jest właśnie to.
Ten mini punkt gastronomii słodkiej :-) otworzył w tym miejscu we wrześniu 1958 roku pan Konstanty Pietrzykowski, przedwojenny Mistrz Cukiernictwa. Obecnie właścicielem jest jego wnuk - Robert Przewłocki. Pomimo, że wystrój wnętrza uległ pewnej zmianie, do nabijania rurek śmietaną nadal wykorzystywana jest ta sama maszynka.
2012.06.17

Pod "noskiem" maszynki widoczna jest taca na którą opada nadmiar śmietany podczas napełniania rurek. W dzieciństwie moim marzeniem było dobrać się do tej tacy. A zresztą, przyznam się - to jest moje marzenie do dziś :-).

Na powyższych zdjęciach oprócz maszynki widać jakąś tajemniczą postać :-). Któż to może być?
Ta tajemnicza postać to pani Alina Przewłocka z domu Pietrzykowska. Córka założyciela i mama obecnego właściciela "małej słodkiej gastronomii". :-)
Pani Alina jest nieodłącznym elementem moich wspomnień.

Pani Alina również jest cukiernikiem.

Z czasów moich dziecięcych wspomnień zachował się pawilon, zachowała się maszynka do rurek, jest nadal pani Alina. Przetrwało jeszcze coś. Pani Alina zachowała ten sam uśmiech, którym zawsze witała klientów.

Zbierając materiały do notki nie mogłem sobie odmówić nabycia rurek. Dokładnie tak samo pamiętam to z dzieciństwa.

Od pewnego czasu asortyment oferowany klientom powiększył się o gofry i lody.
Paczuszka widoczna na zdjęciu to właśnie mój nabytek :-)

Serdeczne podziękowania dla pani Aliny za tak miłe potraktowanie osobnika pętającego się po zakładzie z aparatem fotograficznym, czyli mnie. Nie dość, że mogłem robić zdjęcia do woli, to jeszcze pani Alina z uśmiechem udzieliła odpowiedzi na moje pytania. Gdyby tak było zawsze podczas zbierania materiałów o różnych miejscach, byłoby to czystą przyjemnością.
A po powrocie do domu...

Od początku istnienia zakładu wafle oraz bita śmietana wytwarzane są na miejscu według tej samej receptury. Miałem okazję zetknąć się z rurkami z bitą śmietaną w innych miejscach, jednak żadne z nich nie były tak smaczne jak te z "Wiatraka". I nie jest to tylko moje zdanie.
Szkoda, że za pomocą Internetu nie mogę przesłać zapachu oraz smaku.


Czy można cofnąć czas, chociaż tak troszkę?
Ja mogę. Właśnie tak troszkę. Idę na Rondo Wiatraczna, kupuję rurkę z bitą śmietaną, biorę porządnego kęsa, zamykam oczy i...
I brakuje mi wtedy tylko jednego - wziąć za rękę mojego ojca...